piątek, 3 listopada 2017

Wujek Wojtek

Święto Zmarłych to dla mnie trudny czas. I to nawet nie dlatego, że mam na cmentarzu dużo znajomych. Na szczęście mam mało. Ale nawet ta garstka to dla mnie za dużo.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz dobrowolnie wyszłam z domu. Zaryzykuję, że to było jakoś w okolicach matury. Maturę udało mi się zdać. Nawet na studia się dostałam. Ale już dotrzeć na uczelnię mi się nie udało. Mówi się trudno. Matura z technikum to też dobra rzecz. Szczególnie że w technikum oprócz matury zdawało się egzamin zawodowy. Nie jest źle, pracę mam, wykształcenie też. A teraz to w ogóle można się na internetowych kursach tyle nauczyć, że głowa mała. Nie zginę.
Ale nie o tym chciałam. Nie poszłam na cmentarz. Znowu nie poszłam na cmentarz. Co roku nie chodzę i jakoś sobie radziłam. Ale odkąd wujek Wojtek umarł to jakoś mi ciężko. On jeden chyba naprawdę rozumiał, co się ze mną dzieje. Nie mówił, że powinnam się leczyć, walczyć z tym, pokonywać własne słabości ani nic z tych rzeczy. On mi zawsze mówił, żebym postarała się tak urządzić swoje życie, żebym była samowystarczalna mimo choroby. Miał rację. Niezależność to jest to, czego osobom z lękiem przestrzeni brakuje najbardziej. Mnie się udało. Ale to, że nie mogę iść i zapalić mu tego symbolicznego znicza to boli. Pierwszy raz mam wrażenie, że zawiodłam.

Trzymam się z życiu moich prywatnych kotwic. Mojego mieszkania, które jest urządzone może nie luksusowo, ale wygodnie. Mojej pracy, która pozwala mi żyć, jeść, pić, płacić rachunki i zamawiać sobie do domu fryzjerkę jak mam taki kaprys. Mojego widoku zza okna – sklep z butami, skwerek, szeroki chodnik przy ruchliwej ulicy, autoryzowany serwis Mazda i ta latarnia, która ciągle gaśnie. Wyglądam tylko nocą, gdy na ulicy jest spokojnie. Nie walczę ze sobą. Nie zależy mi na słońcu. Walczę o swój prywatny święty spokój. Ciekawa jestem, czy Wujek Wojtek już go ma….  

1 komentarz: