Mam
marzenia. Serio, ja też mam marzenia. To nic, że siedzę zamknięta
w czterech ścianach, niejako na własne życzenie. To znaczy, ci co
nie mają bladego pojęcia, o czym mowa, mówią, że na własne
życzenie. Niech sobie mówią.
Tylko
ktoś, kto choruje tak jak ja, wie, o czym mowa. To nie jest tak, że
ja nie chcę wyjść z domu. To nie jest tak, że ja wolę się lenić
i zasłaniać chorobą. To nie jest tak, że ja bym mogła, gdybym
chciała, bo przecież wszyscy to robią. To nie jest też tak, że
wszystko zależy ode mnie, bo wszystko zaczyna się w mózgu. Nic z
tych rzeczy. To nawet nie jest tak, że wystarczy iść na terapię.
Nie wiem, czy w moim przypadku terapia by coś dała. I ile musiałaby
trwać. Nie wiem też, czy znalazłby się terapeuta, który chciałby
mnie odwiedzać. Albo raczej, ile kosztowałby terapeuta, który
chciałby mnie odwiedzać. Nie sądzę, żeby było mnie na to stać.
Nie zarabiam aż tak dużo. To też nie jest tak, że ja bym nie
chciała wyjść. Chciałabym. Ale już kiedyś próbowałam i wiem,
czym to się skończyło. A prawda jest taka, że nie mam nikogo, z
kim czułabym się na tyle bezpiecznie, by znowu spróbować.
I
to naprawdę nie znaczy, że tacy ludzie jak ja nie mają marzeń. Ja
mam takie małe, nietypowe. Chciałabym mieć okno w dachu
(http://www.velux.pl/produkty/okna-dachowe).
Wiem, że to niemożliwe, bo nade mną mieszkają ludzie, ale czy to
ma mi przeszkadzać marzyć? Nie muszę widzieć ulicy w dzień.
Nawet lepiej, jak jej nie widzę. Nie wyglądam przez okna, zaciągam
rolety. Ale okno w dachu to co innego. Takie okno wychodzi tylko na
niebo. W dzień błękit, a przy odrobinie szczęścia słońce, w
nocy księżyc i gwiazdy. I nic więcej. No, może jakiś samolot.
Pięknie by było. Żadnych ludzi, żadnych samochodów. Niebo
gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie. Nie pamiętam, kto to
powiedział, ale miał rację. Może też miał agorafobię i tylko
ten widok nieba go ratował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz