Siedzę
w domu... I to jest właśnie problem. Nie, nie zamarzyło mi się
nagle zwiedzanie obcych lądów. Ja dostaję wysypki na myśl o
zwiedzaniu mojej klatki schodowej. Problem polega na tym, że siedzę.
Siedzę
przy stole, siedzę przy biurku, siedzę w wannie (no tam to chociaż
te nogi wyprostuję), siedzę wieczorem przy oknie, siedzę w łóżku
z podkurczonymi nogami pracując albo czytają. Ciągle siedzę. Nie
przejmuję się jakoś specjalnie moim wyglądem, bo i tak nikt na
mnie nie patrzy, nie martwią mnie dodatkowe kilogramy tu czy ówdzie.
Ale jak zaczynają się podejrzanie częste skurcze nóg to jakby
zaczynam się denerwować. To już nie jest ani trochę zabawne.
Powoli zaczynam się zastanawiać, czy mnie ten domowy zastój w
jakąś poważną chorobę nie wpędzi. Nie żebym się bała
chorować, jak trzeba to się i pochoruje, w końcu ja i tak z domu
nie wychodzę. Ale jeszcze mnie do szpitala będą chcieli zabrać,
albo co? To już by mi się nie podobało ani trochę.
No
dobra, żarty na bok. Chorowanie w ogóle nie jest fajne, szczególnie
chorowanie na jakieś ciężkie choroby. A te moje nogi ostatnio
jakieś ciężkie, opuchnięte, drętwieją z byle powodu i bez
powodu. Już się zastanawiałam czy sobie bieżni do domu nie kupić,
takiej ruchomej. Mogłabym zażywać ruchu na niekoniecznie świeżym
powietrzu. W sumie jak mam otwarte okna i zaciągnięte rolety
(białe, światło przepuszczają, a ja nie widzę tłumu za oknem)
to można powiedzieć, że mam świeże powietrze w mieszkaniu. No
więc zaczęłam myśleć o tym, żeby bieżnia albo rowerek. Ale
wiadomo, na to trzeba mieć czas i samozaparcie. No więc zaczęłam
od czegoś prostszego. W mojej ulubionej aptece internetowej kupiłam
sobie detramax.
Jakoś te żyły trzeba wzmocnić, coby się żylaki nie porobiły. A
jak żyły lepiej pracują to i mięśnie lepiej ukrwione, dotlenione
i ogólnie zdrowsze. Tak wiem, czyste lenistwo. Ale z tej bieżni nie
zrezygnowałam, może jeszcze ją kupię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz