Ludziom
się wydaje, że jak w domu siedzę to mam dużo czasu. Tymczasem
czas to pojęcie względne. To nie jest tylko kwestia ilości godzin.
To także sposób planowania tych godzin i minut, które są nam
dane. I tutaj ciekawostka, ponoć im więcej człowiek ma do
zrobienia tym lepiej ten czas wykorzystuje. Planowanie, planowanie,
planowanie... Nie żebym ja swoje godziny i minuty marnotrawiła
jakoś przeraźliwie, ale też nie staram się ich wykorzystywać
maksymalnie. Dlaczego? Bo nie mam takiej potrzeby. Nie muszę działać
na najwyższych obrotach. To jest równia pochyła, a ja nie mam
zamiaru spadać jeszcze niżej. Nie zamierzam sobie fundować
nadciśnienia i zawału, nie widzę sensu.
Co nie
znaczy oczywiście, że całe dnie spędzam na leżeniu na kanapie.
Na rozmowach z Pawłem też nie. Nie mam tyle czasu, on też jest
zajęty. Praca zdalna to cudowny wynalazek, mogę pracować nie
wychodząc z domu, więc pracuję. Jakby tak pozbierać ten czas,
który przeznaczam na pracę to wyjdzie cały etat. A poza tym?
Pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy (przez net), normalne życie.
Tak naprawdę największy problem to pozbywanie się śmieci ale i z
tym sobie poradziłam, zatrudniłam dzieciaka sąsiadów. Małolat do
gimnazjum chodzi, przychodzi dwa razy w tygodniu, bo ja dużo śmieci
nie produkuję. Problemem była forma płatności, bo gotówki w domu
nie mam, ale dogadaliśmy się z jego rodzicami, że będę przelew
na ich konto robiła a oni mu dadzą. Jak się chce to można.
Ale jak
się nie chce to trzeba kombinować. A ja na przykład nie lubię
gotować. Ale zjeść coś dobrego lubię. Można niby catering
zamówić, ale raz, że drogo, dwa nie zawsze smacznie. To
pogrzebałam sobie trochę w internecie i dowiedziałam się, że
przy moim kulinarnym beztalenciu i lenistwie to tylko najlepszy
multicooker jest w stanie sam z siebie ugotować mi dobry obiad.
Teraz jestem na etapie zastanawiania się czy w to wierzyć, ale
pewnie niebawem będę testować ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz