Jak się
nie wychodzi z domu to telewizor powinien być rzeczą świętą,
prawda? No i w jakimś sensie jest, mam dobry, stosunkowo nowy, z
bajerami przeróżnymi. I co z tego jak postanowił się popsuć? Na
gwarancji jest, więc martwić się nie muszę, w sumie w mojej
sytuacji to nawet rozrywka jak coś się wydarzy i jakiś człowiek
musi przyjść.
Jestem
zapobiegliwa, przewidująca też. Przewidziałam, że taka sytuacja
może się przydarzyć (bo niby czemu nie?) i na tę okoliczność
zadbałam bym mogła oglądać telewizję w komputerze. Co prawda
rozmiar obrazu nie ten, ale w końcu też nie taki mały.
A że
dziś akurat były skoki to nie miałam wyjścia, podłączyłam
sobie moje mini
głośniki pod komputer (ostatnio częściej korzystam ze
słuchawek ale dziś nie chciałam ograniczać sobie możliwości
chodzenia po pokoju) i usiadłam wygodnie w fotelu.
Skoki
jak skoki, bez fajerwerków, żadna sensacja nie wybuchła, ale
całkiem przyjemnie się oglądało. Do połowy. Na początku drugiej
serii okazało się, że Kamili został zdyskwalifikowany a co za tym
idzie reszta drużyny też, bo konkurs był drużynowy. Zniesmaczyło
mnie to, a jakże, nawet mi się tej drugiej połowy oglądać nie
chciało.
Później
usiadłam do komputera poczytać co na to internet, bo internet
zawsze reaguje szybko i szczerze. No i szczerze to mi ręce opadły.
Wczoraj Kamil był Bogiem, dziś go z błotem wymieszali. Specjalnie
to zrobił, bo mu na drużynie nie zależy. Olał sprawę i
specjalnie założył inny kombinezon. Nie zmierzył się przed
skokiem i oto efekty. Gwiazdorzy a sprzętu dopilnować nie umie.
Wyprosił kamerzystę z szatni, jak on mógł? Nie chce mi się dalej
tego cytować. Nagle wszyscy są ekspertami od skoków i sprzętu.
Wszyscy wiedzą lepiej. Niektórzy to i PZN od razu chcieli
rozwiązywać.
Bardzo
mnie ciekawi jak wygląda ich życie po powrocie do reala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz