Jak się
nie wychodzi z domu to nie znaczy, że nie ma się żadnych potrzeb.
W zasadzie w dzisiejszych czasach, kiedy bez problemu da się żyć w
Internecie naprawdę można nie wychodzić z domu. Pracować można w
sieci, rachunki płacić w sieci, nawet zakupy w sieci da się
zrobić. I całe szczęście, bo gdyby nie te dogodności to chyba
bym z głodu umarła. Albo ze strachu, jeśli głód wygoniłby mnie
z domu.
Moje
mieszkanie nie jest duże, jakoś specjalnie luksusowe też nie jest,
ale jest coś co mieć muszę. Nic nigdy w życiu, przynajmniej w
dorosłym życiu, nie interesowało mnie tak bardzo jak ekspresy
do kawy. Mogę żyć bez słońca, mogę żyć bez widoku z
Kasprowego, bez szumu fal też daję radę, ale za nic nie dam rady
żyć bez kawy. W zasadzie śmiało można powiedzieć, że kawa
zastępuje mi tlen i krew w żyłach. Mogę nawet nie jeść cały
dzień, ale cztery filiżanki kawy muszę wypić.
Mój
ekspres do kawy to... Nie mam słów by go opisać. Jest piękny, to
oczywiste, lubię piękne rzeczy. Ale nie to jest w nim
najcudowniejsze. Nigdy w życiu nie przyznam się nikomu ile
kosztował, ale jest wart absolutnie każdej złotówki, którą za
niego dałam.
Piję
taką kawę jaką lubię. Co to znaczy? Mocną. Kawa musi być mocna.
A poza tym? Codziennie lubię inną. Raz espresso, raz latte, z
mlekiem, bez mleka, z pianką, bez pianki, czasem cappuccino, a
czasem jeszcze coś bardziej wymyślnego. I za każdym razem po
prostu ustawiam odpowiedni program, resztą się nie interesuję. Na
końcu wyjmuję gotowy kubek kawy z ekspresu i tyle. Tak kubek, tak
naprawdę nie piję z filiżanek. Mówię tak czasem bo to bardziej
elegancko brzmi, ale filiżanka po prostu jest dla mnie za mała.
Kawa, żeby była dobra, musi być duża. Korzystam tylko z tych
programów, które oferują mi maksymalną objętość napoju, inne
dla mnie nie istnieją.
To
pisałam ja – agorafobiczka i kawoszka. Nie zdziwię się jak
trzecim uzależnieniem okaże się Internet. W końcu dużo czasu
spędzam w domu przed komputerem delektując się pyszną kawusią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz