Nie wiem
kto wymyślił, że jak się nie wychodzi z domu to się żadnej
zarazy nie złapie. Ktokolwiek to był miał dużo fantazji i ani
trochę racji. Chociaż nie wychodzę z domu nawet na klatkę
schodową, to się najzwyczajniej w świecie rozchorowałam. No i
wszystkie teorie o profilaktyce i kwarantannie biorą w łeb. W
zasadzie jedyną osobą, którą mogę podejrzewać, jest ten kurier,
który mi zakupy przyniósł. W końcu jeść coś muszę. Z nikim
innym się nie kontaktowałam w ostatnim tygodniu.
Kto by
mi tego dziadostwa nie przywiózł faktem pozostaje, że chociaż
sama się rozchorowałam to sama nie wyzdrowieję. Zadzwoniłam do
przychodni, oczywiście, ale mi poradzili, żebym do nich przyszła.
Nawet mi numerek zarezerwowali. Nie wiem po co, bo tłumaczyłam, że
z domu nie wychodzę. Niestety panienka w recepcji nie wie co to
agorafobia. Nie pozostało mi nic innego jak wezwać lekarza
prywatnie. Przyszedł, czemu nie, zawsze przychodzi. Przyzwoity
starszy pan, powiedziałabym, że przedwojenny, ale to chyba
niemożliwe, za stary by był żeby praktykować. W każdym bądź
razie, rozumie tak mnie jak i sytuację. Nie wypisuje mi recept, bo
wie, że i tak ich nie zrealizuję. Na szczęście nie muszę brać
antybiotyków. Całą resztę mogę kupować bez recepty.
Już nie
pierwszy raz apteka internetowa
ratuje mi życie. Niby infekcja nie taka groźna, ale bez paru
medykamentów się nie obejdzie, nie ma szans. Nie wnikam za bardzo
co tam mi pan doktor przepisał, grzecznie biorę i tyle. I trzymam
kciuki sama za siebie, żebym szybko wyzdrowiała, bo nienawidzę
chorować, wystarcza mi moja trwała i permanentna przypadłość.
A póki
co to sobie włączę jakiś film, staroć jakąś żebym nie musiała
się za bardzo skupiać. Zawsze tak robię jak jestem chora. Włączam
jakiś film, który dobrze znam i będę udawała, że nie wiem kto
zabił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz